Sezon wakacyjny w pełni to powrzucam troszkę zaległych informacji kulinarno-pamiątkowych.
Dziś krótko o boliwijskiej kuchni, bo nie zapadła mi zbytnio w pamięci jako tako. Pewnie dlatego, że jest bardzo podobna do peruwiańskiej, więc taka trochę nijaka (napiszę o niej później).
Jednak o jednym posiłku muszę wspomnieć, bo jest niepowtarzalny i dostępny tylko w Boliwii. Jest to mianowicie śniadanie tubylców składające się z pastela z gorącym napojem z owoców i przypraw korzennych (api) lub z mąki kukurydzianej (tojori). Pastel to duża empanada (pieróg) z serem w środku (taki nadmuchany), smażony w tłuszczu i akurat mnie to nie powaliło, bo nie lubię sera. Jednak Api jest bardzo smaczne, najlepsze mieszane (mezclado), czuję jego smak do dziś. Bardzo rozgrzewał w zimne wieczory (też można było dostać) i ranki. Indianki ważą oddzielnie mikstury w dużych garach na ulicy lub prowizorycznych kuchniach na bazarach. Do wysokiego kufla nalewają gęstą maź czerwoną i jasno żółtą - pięknie się to mieszało. Mi wizualnie kojarzyło się to z sokiem jabłkowym i wiśniowym, ale to był inny smak, cierpko-słodko-korzenny. Na zdjęciu jest już tylko połowa kufla, ale widać mieszankę i na pierwszym planie pastel.
Nie mogę też pominąć jedynej ryby jaka w tym rejonie mi naprawdę bardzo smakowała. To pstrąg "Diablo" z jeziora Titicaca o ostrym wyrazistym smak. Wzdłuż jeziora jest pełno budek, gdzie można przysiąść i dostać świeżego pstrąga na kilka sposobów. Przygotowują to właściwie na oczach wygłodniałych klientów. Co ciekawe pstrąg nie występował w tym jeziorze w naturze, ale został wprowadzony jako ryba hodowlana przez Indian, którzy mieszkają na jeziorze na pływających tratwach.
Podróżnicze smaki- ja zapamiętuję na długo, choć nie tak egzotyczne ja te!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie po wyróżnienie :)
OdpowiedzUsuń